Ma dwadzieścia dwa lata, wygląda na trzydzieści pięć. Donośny śmiech, duże, błyszczące oczy, drobna. Kiedy patrzę na nią, trudno mi uwierzyć, że nie istnieje.
Zaczęło się, gdy koło śmietnika znalazła prawo jazdy.
Niby nic, kawałek plastiku. To plus odrobina determinacji – tyle potrzebne było Claudii, żeby zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Wcześniej mieszkała w Tijuanie. Nie miała pracy, ani żadnych perspektyw na jej zdobycie. Żadnych perspektyw w ogóle – w domu czekał na nią wiecznie niezadowolony chłopak – narkoman. Ich synek, dwuletni Evan, płakał, kiedy ojciec wracał do domu.
Całe dnie spędzała z dzieckiem w domu, zastanawiając sie, co w jej życiu poszło źle. Miała 19 lat.
Potrzebowała tylko impulsu, czegoś, co popchnęłoby ją do podjęcia decyzji. I znalazła – na spacerze, w zwykły dzień, kiedy chciała wyrzucić do śmieci papierek po gumie do żucia.
Najważniejsza pewność siebie
„American citizen” – mówisz, spokojnie, pewnym głosem. Jeśli masz białą skórę i nienaganny akcent, może się udać: urzędnik służby granicznej nawet nie sprawdzi twoich dokumentów, co najwyżej nieuważnym spojrzeniem odprowadzi cię do bram amerykańskiego raju. Przynajmniej tak było kiedyś.
Claudii udało się w ten sposób dostać do USA kilkakrotnie. Pierwszy raz jako ośmiolatce, z mamą.
A zasady gry już się zmieniły. Świat pogranicza stanął na głowie po 11 września, kiedy w Stanach zapanowała antyimigracyjna histeria – choć paradoksalnie wszyscy zamachowcy byli obywatelami USA. American citizens.
Mamę Claudii deportowano. Wróciła do Meksyku z czterema córkami.
Na granicy zaczęło się dokładne sprawdzanie dokumentów, pytania o cel podróży, do kogo, po co. Kolejki się wydłużyły, a dostanie się do Stanów przestało być łatwe. To z taką sytuacją musiała się zmierzyć Clau i jej sprzymierzeniec w drodze do ucieczki – cudze prawo jazdy.
Plecak
Uśmiechnięta kobieta w okularach. Obok jej imię, nazwisko, data urodzenia. Bilet do lepszego świata.
Claudia stanęła z nim w kolejce na granicy. O wizę nie miała się co ubiegać. Szansa na dostanie pozwolenia na wjazd była równa zeru – deportowana matka, rodzina rezydująca w USA bez papierów – na legalne wejście Claudia nie mogła liczyć. Ale mogła spróbować oszukać los.
– Czy wyglądam jak ta kobieta? – zwraca się do sprzedawcy papierosów i gum do żucia, podając mu dokument ze zdjęciem, na którym jest ktoś inny. Mężczyzna patrzy na Claudię, potem na zdjęcie i znowu na Claudię.
– Te okulary.. Ale jeśli się nie przypatrzą, to może być dobrze.
Clau myśli. Jeśli się nie przypatrzą.. Musi przejść jak najszybciej. Podaje sprzedawcy plecak z rzeczami. Nie chce być przeszukiwana, jeśli uda się przejść przez kontrolę dokumentów, od razu przejdzie do wyjścia. Plecak niepotrzebnie wszystko komplikuje.
– Zostawię go u pana. Jeśli nie wrócę do jutra, może sobie pan go wziąć.
Sprzedawca kiwa głową i pokrzepiająco się uśmiecha. Mówi tylko: – Powodzenia.
Obcy vs. Swój
Rasowa hierarchia funkcjonariuszy służb granicznych. Na pierwszym miejscu: biali. Każdy czekający na granicy marzy, by kontrolująca go osoba miała ten kolor skóry. Byle nie trafił się żaden Latynos, albo co gorsza – Azjata. Ich trzeba unikać za wszelką cenę. Wbrew pozorom nie ma to związku z rasizmem czy uprzedzeniami.
– Biali są najbardziej zrelaksowani – tłumaczy mi Pedro, który granicę przekracza codziennie. Jak wielu innych mieszkańców pogranicza żyje w Meksyku i pracuje w USA – Oni niczego nie muszą udowadniać. Co innego ludzie, których rodziny są w Stanach od nie tak dawna, albo są z grup kojarzonych z nielegalnymi imigrantami: Azjaci, Latynosi, czasem Murzyni. Tacy starają się dwa razy bardziej.
Meite, mieszkanka Tijuany: Widzisz takiego urzędnika, patrzysz na jego twarz, a potem na plakietkę – nazywa się Rodriguez. I myślisz sobie „koleś, ty też jesteś Meksykaninem, a traktujesz mnie jak przemytnika narkotyków”.
Przy samej granicy kolejka, która do niej prowadzi, rozdziela się na mniejsze: można udać się do jednego z kilku stanowisk, gdzie sprawdzane są dokumenty. Każdy ludzki sznurek obsługiwany jest przez dwóch border officers. Od szczęścia zależy, na którego się trafi.
Claudia modli się, żeby jej dokumenty sprawdził ktoś biały. Im bliżej punktu kontroli, tym kobieta ze zdjęcia wydaje się Claudii mniej podobna do niej samej.
I wtedy ich widzi – urzędnicy, od których zależy, czy dostanie się do USA i zacznie nowe życie, czy też wróci wieczorem do domu i zrobi swojemu chłopakowi kolację. Jeden jest wysokim blondynem, drugi – Filipińczykiem. Szanse pół na pół. Jeśli trafi na Azjatę, to najpewniej ją aresztują. Ale teraz nie może się już wycofać.
Kolejka powoli się przesuwa. Ludzie pojedynczo podchodzą do stanowisk. Przed Claudią pozostała już tylko jedna osoba – kobieta z siwym koczkiem i kolorową chustą na plecach. Blondyn kończy sprawdzanie dokumentów starszemu mężczyźnie i woła do siebie kobietę z koczkiem. Oznacza to, że Claudii przypadnie kontrola u Azjaty.
„Koniec” – myśli. Mężczyzna sprawdzany przez Filipińczyka odbiera swoje dokumenty i odchodzi od stanowiska. Claudia czuła się jak sparaliżowana. Już ma ruszyć w stronę Azjaty, kiedy staje się cud – od stanowiska blondyna odchodzi kobieta z koczkiem, biały krzyczy „next!”, i macha na Claudię ręką.
Podaje mu prawo jazdy, a on nawet nie patrzy na zdjęcie. „Witamy z powrotem w USA” – mówi oddając jej dokument, a ona na miękkich nogach, z sercem w gardle i uprzejmym uśmiechem na ustach odchodzi powoli w stronę drzwi.
Nowe
Od tamtej pory Clau nie istnieje.
Nie istnieje, chociaż pracuje i wydaje zarobione pieniądze.
Nie istnieje, choć zapisała swojego nieistniejącego syna do szkoły i chodzi na wywiadówki.
Nie istnieje mimo karty bibliotecznej, umowy o wynajem mieszkania i innych zobowiązań.
Ale nie narzeka: – Doszłam do wniosku, że dokumenty nie są mi w codziennym życiu potrzebne. Czasami boję się, kiedy prowadzę, bo przecież nie mam prawa jazdy. No i kiedy idę do nowej pracy i muszę im dać jakieś fałszywe papiery. I czasami, kiedy podróżuję, a nie mam oficjalnych dokumentów Stanu Kalifornia.
Więcej jest jednak plusów. Znalazła pracę, ma swoje pieniądze i jest niezależna. Udało się jej uciec od toksycznego związku i zabrać dziecko. Ale żeby tak się stało, musiała Evana jakoś sprowadzić do USA.
Rodzina
500 dolarów – tyle wystarczyło, żeby Evan znowu był z matką. Za tyle kuzyn Claudii zobowiązał się przeprowadzić chłopca przez granicę . Podobno to bardzo tanio – dał Claudii zniżkę, bo rodzina. Ma dziecko w podobnym wieku, przeszedł z Evanem, udając, że to jego syn. Claudia mówi, że gdyby się nie udało, wróciłaby do Tijuany.
– Evan pojawił się w moim życiu w jedynym i najlepszym momencie. Gdyby nie on, pewnie już bym nie żyła z przedawkowania narkotyków. Byłam szaloną nastolatką: imprezy, alkohol, faceci. Od kiedy zaszłam w ciążę, już nie biorę. On mnie uspokoił. Chcę być dobrym, uczciwym człowiekiem – dla Evana.
Pokazuje mi na Iphonie zdjęcia syna. Idą do szkoły. Spacerują po plaży. Przytulają się przed snem. Komentarze na facebooku: „bliźniaki!”. Rzeczywiście, wyglądają jak rodzeństwo. Do tego zawsze razem.
Ojca chłopca na zdjęciach nie ma.
Claudia: – Evan coraz rzadziej o niego pyta. Na szczęście. Kiedy dzwoni, Evan porozmawia z nim przez chwilę i oddaje mi słuchawkę. Cieszę się. Nie chcę, żeby rozmawiali. To nie jest dobry człowiek.
W Stanach próbuje sobie kogoś znaleźć, bardzo chciałaby wyjść za mąż. Raz prawie się udało. Wszystko było już ustalone z panem młodym, łącznie z datą. Niestety – narzeczony się zakochał. W Claudii. To było zbyt niebezpieczne – istniało ryzyko, że pomimo pieniędzy, które Clau mu zapłaci za ślub i rozstanie, „pan młody” nie zgodzi się na rozwód.
Bo na pograniczu ślub często jest towarem. Jeśli narzeczony jest obywatelem USA, dzięki jego pomocy można ubiegać się o Zieloną Kartę.
Teraz Claudia mówi, że chciałaby się zakochać. A dokumenty?
– Liczę, że moja sytuacja kiedyś się zmieni naturalnie, kiedy los postawi przede mną odpowiednią osobę na odpowiednim miejscu, tak jak zawsze się to dzieje w moim życiu.
Teraz
Claudia: – Czasami się zastanawiam, dlaczego akurat ja miałam takie szczęście. Tylu ludzi przechodzi przez granicę legalnie, a straż graniczna tak źle ich traktuje, zadaje dziwne pytania, przeszukuje. A u mnie nic. Czy zadziałały pewność siebie i pozytywne myślenie? A może mój tatuś, niech spoczywa w spokoju, czuwa nade mną? Albo to przeznaczenie, nie wiem.
Teraz żyję z dnia na dzień, wolę niczego nie planować. Stale czuję niepokój, ale można nauczyć się z tym żyć. Pomaga mi poczucie, że nie jestem jedyną osobą w takiej sytuacji.
Liczbę nielegalnych imigrantów w USA szacuje się na 7 do 20 milionów. Około 60% z nich to Meksykanie. Widzi się ich wszędzie, szczególnie w Kalifornii: opiekują się dziećmi, pracują na budowach, w restauracjach, sklepach.
Claudia uważa, że ma w życiu szczęście.
– Tyle osób ginie na granicy przy próbie jej przekroczenia. Duszą się ukryci w bagażnikach samochodów, giną z pragnienia na pustyni, topią się w rzece, próbując dopłynąć do USA. Mnie się udało – mieszkam tutaj. I jestem z siebie dumna, wiesz dlaczego? Bo miałam odwagę spróbować i chciałam coś w swoim życiu zmienić. Myślę, że każdy, kto próbuje się tu dostać, tego właśnie chce: zacząć od zera.
Tagi: american citizen, granica usa meksyk, indocumentados, nielegalni imigranci, san diego, tijuana